sobota, 11 kwietnia 2015

Chapter 7

Spoglądałam nerwowo to na chłopaka, to na dziewczynę. Nie wiedziałam jak zareagować. Ta sytuacja była doprawdy dziwna. Wzięłam głęboki wdech, opuszczając wzrok na swoje buty.
- Może mi ktoś wyjaśnić co się tutaj dzieje? - zaczęłam niepewnie.
- Tutaj chyba nie ma co wyjaśniać - zakpiła brunetka, a ja w duchu przewróciłam oczami. Faktycznie nie ma co wyjaśniać. W końcu to normalne, gdy chodzi za mną jakaś zjawa, która rozmawia ze mną poprzez moje własne myśli. Albo, że dziewczyna chodzi po strasznym, opustoszałym lesie z łukiem i grozi ludziom przestrzeleniem. Tak, to rzeczywiście normalne. Sarkazm, sarkazmem ociekający.
- Daruj sobie Crystal - warknął Lukas, na co dziewczyna uniosła ręce w geście niewinności.
Zerknęłam przez ramię, w celu upewnienia się czy zjawa, nazwana przez łuczniczkę Ross, nadal stoi pod wierzbą. Stał tam, nie zmiennie spoglądał na mnie z delikatnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zacisnęłam dłoń na ramieniu bruneta, lekko zagryzając wargę ze zdenerwowania. To miejsce wywoływało u mnie niemiłe uczucia. Każdy nawet najmniejszy dźwięk łamanej gałązki sprawiał, że miałam ochotę uciec stamtąd z krzykiem.
- Dobrze - przełknęłam ślinę - ponowię pytanie, wytłumaczycie mi o co tutaj chodzi? - przeczesałam włosy.
- Niech ci będzie - mruknęła widocznie niezadowolona Crystal - wytłumaczę wam to w domu, chodźcie.
Ostatni raz spojrzałam za siebie na zjawę, która tylko pomachała mi i rozpłynęła się, zostawiając po sobie niewielkie skupisko mgły. Nic tutaj nie jest normalne. Brunetka ruszyła bez słowa przed siebie, poprawiając przewieszony przez ramię łuk. W ciszy, razem z Lucasem szliśmy za nią. Zerknęłam na niego spod burzy ciemnych włosów, na co on uśmiechnął się tylko pokrzepiająco.
- Nie bój się, nie masz czego - usłyszałam w głowie.
- Łatwo powiedzieć, ale to dla mnie nowość, że ktoś chce mnie przestrzelić.
 W moich myślach rozległ się dźwięczny śmiech. Jakkolwiek by to nie brzmiało, tak było.
- Cała Walker. Nie jest taka zła jak się wydaje.
- Na razie mam wrażenie, że mnie nie lubi.
- Za mną też nie przepada, a jednak nazywamy siebie nawzajem przyjaciółmi.
- Czyli ty żyjesz.
- Wszystkiego się dowiesz od nich. Kiedyś porozmawiamy normalnie, obiecuję.
- Joy, wszystko w porządku? - usłyszałam nad głową. Szybko potrząsnęłam twierdząco głową, nawet nie otwierając buzi. Podniosłam wzrok na dziewczynę idącą przede mną. Każdy kto zobaczył by ją w mieście bez łuku i strzał, uznał by ją za normalną nastolatkę. Jednak pozory mylą. Teraz jestem w innym miejscu, mam nawet wrażenie, że innej rzeczywistości. Tutaj panują inne zasady. Otaczające ze wszystkich stron dęby, sprawiały, że każdy tutaj przybyły czuł się osaczony. Chrzęszczące pod nogami wysuszone liście były powodowały niewyjaśniony lęk. Dochodzące z oddali odgłosy wodospadu, dodawały temu miejscu jeszcze bardziej mroczny nastrój. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wszedł by tutaj sam, nawet za dnia. Ani żywej duszy. Nagle pomiędzy drzewami rozległ się tętent kopyt uderzających o glebę z zawrotną prędkością. Kilkaset metrów przede mną przez chwilę widziałam trzy białe grzywy.
- Konie - rzekła nagle łuczniczka.
- Co? - zapytałam zdezorientowana. Mogłam się założyć, że dziewczyna przewróciła oczami, pomimo tego, że tego nie widziałam.
- Tutaj swobodnie biegają konie. Uprzedzam żebyś nie uciekła przestraszona. Istoty mieszkające tutaj przemieszczają się na wierzchowcach. Ludzie z Rivendell nie jeżdżą autami czy rowerami, jak to mają w zwyczaju zwykli ludzie.
- Rivendell?
- Zadajesz stanowczo za dużo pytań, Jolene - odrzekła z pretensją w głosie.
- Mogłabyś być bardziej uprzejma - do rozmowy włączył się Parker.
- A ty mógłbyś być bardziej męski, więc przymknij jadaczkę, póki daje ci taką możliwość.
- Wasze relacje nie są najlepsze - mruknęłam pod nosem, a Crystal zerknęła na mnie przez ramię. Jej oczy przez krótką chwilę rozbłysły na pomarańczowo, jednak po chwili znowu zyskały ciemnobrązową barwę.
- Zawsze tak było - odpowiedział brunet.
- Dobrze wiedzieć.
 Wkrótce zaczęło się ściemniać, a do życia powracały sowy. Odnalazłam w kieszeniach telefon i odblokowałam.
- Tutaj czas inaczej płynie. Tam wszystko staje w miejscu, jest nienaruszone. Wracasz do domu, jest ta sama godzina, o której wyszłaś.
- Oh - burknęłam chowając urządzenie.
Usłyszałam za sobą dźwięk stawianych kroków. Crystal gwałtownie odwróciła się w naszą stronę ze strzałą napiętą na cięciwie.
- Nie ruszajcie się, ani kroku - powiedziała wolno. Byłam ciekawa tego co jest za mną. Ciekawość wygrała. Spojrzałam za siebie..

***
Da da daaaaaaaa, musiałam tutaj przerwać :3 w czasie gdy One Last Dance (dawniej Passion is love for himself) będzie zawieszone, będą się tutaj ukazywały rozdziały. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał, bo mi osobiście przypadł do gustu, tak lekko mi się go pisało.
Do napisania wkrótce!
 
~Gossip Girl

piątek, 20 marca 2015

Chapter 6

- Joy - usłyszałam nad sobą, jednak nawet nie spojrzałam kto coś do mnie mówił - Jolene, wstawaj!
- Spadaj, chcę spać - mruknęłam, wtulając twarz w poduszkę.
- Mam iść po wodę? - dokładnie znam tą barwę głosu. Od razu na myśl przychodzą mi te błękitne oczy.
- Lukas, proszę, daj mi spać - zaakcentowałam ostatnie słowo, naciągając kołdrę na głowę.
- Nie śpij - jęknął, uwalając się na mnie swoim ciężkim cielskiem. Parsknęłam śmiechem, próbując go z siebie zrzucić.
- Lukas Parker, złaź ze mnie, bo nie ważysz tyle co baletnica, więc proszę cię - wyspałam spod ciężaru chłopaka.
- Sugerujesz mi, że jestem gruby? - oburzył się parskając śmiechem, na co ja skinęłam głową. Cieszę się, że wczoraj po raz kolejny przyszedł, ale został na noc. Zaprosiłaś obcego chłopaka na noc, brawo kretynko. Absolutnie tego nie żałuję. Parker to naprawdę świetny chłopak z wielkim poczuciem humoru, które poruszy nawet największego gbura. W tym przypadku mnie. Sturlał się na bok, znajdując się tym samym obok mnie.
- Nie sądzisz, że to, że zaprosiłaś mnie do siebie na noc było nie rozsądne? - zagaił. Czy on jest jakimś medium, czy czyta mi w myślach?! Chłopak ni stąd, ni zowąd zaczął chichotać pod nosem, a ja spojrzałam na niego pytająco. Pokręcił przecząco głową. Nie rozumiem go.
- Być może, ale chyba nie jesteś seryjnym gwałcicielem i mordercą, prawda? - uniosłam brew do góry.
- Oczywiście, że nie. Jestem seryjnym jasnowidzem - wyszczerzył się, ukazując rząd białych zębów.
- O czym ty mówisz?
- O niczym - pośpiesznie potrząsnął głową przecząco. To było dziwne i dosyć podejrzane. Co się tutaj dzieje.
- Wstawaj już, zabieram cię dzisiaj do lasu - powiedział uśmiechając się, a ja wytrzeszczyłam oczy.
- Zdajesz sobie sprawę, że to zabrzmiało jakbyś był mordercą i gwałcicielem?
- Daj spokój - machnął ręką - ufasz mi?
 To było bardzo dobre pytanie. Wydaje mi się, że bardzo mu ufam. Możliwe nawet, że bardziej niż Bradley'owi. Chociaż to naprawdę dziwne bo znam go zaledwie jeden dzień. Jak jestem przy nim czuję się jakoś inaczej. To... to przyjemna odmiana. I lubię to uczucie. Pośpiesznie pokiwałam głową, potwierdzając, że mu ufam.
- Świetnie. Masz 5 minut - zerknął na zegar wiszący nad komodą - czas... start!
 Zerwałam się z łóżka i pomknęłam do łazienki.

***
 
 Szliśmy razem pomiędzy drzewami. Niebo pociemniało do tego stopnia, że było szare. Pod nogami chrzęściły nam suche liście, pomieszane z gałązkami, żołędziami itd. Ten las nie wyglądał zachęcająco.
- Luke, po co tutaj jesteśmy? - zapytałam, przerywając tym samym denerwującą ciszę.
- Chcę cię z kimś poznać - mruknął.
- A nie mogłam tego kogoś poznać w bardziej... no nie wiem, cywilizowanym miejscu? - burknęłam niezadowolona, słysząc jakiś trzask za sobą.
- Ani kroku do przodu, Parker, albo przestrzelę ci tą śliczną buźkę - odwróciłam głowę w stronę skąd dochodził kobiecy głos. Za nami stała średniego wzrostu brunetka, ubrana w brązową skórzaną kurtkę, zwykłe, czarne spodnie i kozaki. Trzymała łuk, z napiętą na cięciwie strzałą, skierowaną w stronę Lukasa.
- Ciebie też miło widzieć, Crystal - uśmiechnął się cwanie. O co tutaj do cholery chodzi?! Brunetka zaśmiała się i opuściła łuk, po czym podeszła do nas. Przelotnie przytuliła szatyna i otaksowała mnie wzrokiem od stóp do głów. Niepewnie uniosłam kąciki ust, wywołując tym samym u brązowookiej kolejną salwę śmiechu.
- A więc to ty jesteś tą przyjaciółką Ross'a.
- Kogo? - uniosłam pytająco brew.
- Ross Lynch.
- Nie znam.
- A ten blondwłosy z wieczną szopą na głowię - skinęła głową za mnie - poznajesz?
 Stał oparty o drzewo. Zmaterializował się, ale nadal nic nie mówił. Więc ta zjawa ma na imię Ross. Chociaż tyle wiedzieć.
- Co się tutaj dzieje?! - przenosiłam wzrok z blondyna na Luke'a i Crystal, spoglądając na wszystkich ze strachem w oczach. Chcę uciec i zaszyć się pod kołdrą. To tylko sen..
 


niedziela, 15 marca 2015

Chapter 5

  W poprzednim rozdziale...
- Dziękuję, że się mną zająłeś. Bardzo to doceniam.
- Do usług-zaśmiał się- Jutro wpadnę sprawdzić jak się czujesz.
- W porządku.
- Więc do zobaczenia-puścił do mnie oczko, a ja się uśmiechnęłam w jego stronę (...)
***
Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam.
- Bradley? Co ty tutaj robisz?-zapytałam zdziwiona.
- Chcę porozmawiać...
 
 - Niby o czym?-zakpiłam- O tym, że zostawiłeś mnie samą i poszedłeś zabawiać się z jakąś lafiryndą?-warknęłam.
- Chcę ci to wyjaśnić, Joy-patrzył na mnie swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, w których było widać smutek. Nie mogę się złamać. On cię skrzywdził. Usłyszałam w głowie. Co do cholery. Wariuję.
- W porządku, masz pięć minut na wyjaśnienie czego tam chcesz-opadłam ciężko na kanapę, tworząc na niej tym samym mokre plamy. Miałam się przebrać, pomyślałam. Chłopak nadal nie zmieniał swojego położenia, pozostawał w korytarzu, nic nie mówiąc.
- Tik, tak, czas mija. Nie stój jak ten słup-warknęłam w jego stronę, lekko zdenerwowana. Brunet jakby się ożywił i szybkim krokiem zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Yhym- odchrząknął - Od czego by tu zacząć - podrapał się po karku. Byłam coraz bardziej zirytowana. Zachowam spokój. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.
- Najlepiej od początku, Bradley.
- Dobrze, więc ta dziewczyna, o której wspomniałaś, to Crystal. Spotykam się z nią od pewnego czasu - odparł ze spuszczoną głową, a ja poczułam jakby coś we mnie pękło. Jakbym straciła jakąś cząstkę siebie. Muszę być silna. Nie okazuj słabości, potem ktoś wykorzysta je przeciwko tobie samej. Znowu ten irytujący głosik w mojej głowie. Mam go odrobinę dość aczkolwiek, ma rację.
- Cieszę się, że kogoś sobie znalazłeś-odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Nie wierzę jak mi to przeszło przez gardło. Ale przecież on był tylko moim przyjacielem. Czujesz coś do niego, ale nie przyznasz się do tego nawet przed samą sobą. Głupi głosik, w dodatku kłamliwy. Sama jesteś głupia.
- Przepraszam, że cię zostawiłem wczoraj, ale naprawdę musiałem to wszystko przemyśleć-wstał z miejsca i skierował się w stronę drzwi.
- Rozumiem - okłamujesz zarówno siebie, jak i jego, idiotko. Przez ten głosik naprawdę czuję się bardzo dziwna.
- Do zobaczenia, Jolene-wyszedł z mojego domu. Po raz pierwszy użył mojego pełnego imienia. Po raz pierwszy nie przytulił mnie na pożegnanie. Po raz pierwszy był taki oschły w stosunku do mnie. Znowu zostałam sama, bez nikogo u boku, kto by mnie wysłuchał. Pogódź się z tym, taki twój los. Tak, zrozumiałam. Pobiegłam do mojej sypialni, a tuż za mną uradowana Jess. Przy parapecie stał on. Jak zawsze w białej, zwykłej koszulce, przetartych jeansach i trampkach, z nieładem na głowie.
- Czego tu jeszcze szukasz? Nie dość szkód mi wyrządziłeś?- wycedziłam przez zęby, a zjawa rozpłynęła się w powietrzu. I dobrze, nie będę za nim tęsknić. Pies spojrzał na mnie roześmianymi ślepiami i wskoczył na łóżko. Ośliniła mi całą poduszkę.
- Fuu, Jessy, ty świntuchu-zaśmiałam się, podchodząc do komody, nad którą wisiało lustro. Dopiero zobaczyłam jak wyglądałam. Rozmazany makijaż, lekko przekrwione oczy i włosy w totalnym nieładzie. Mimo tego, Lucas szedł ze mną przez miasto i możliwe że na to nie patrzył. Albo nie chciał mnie urazić. Za oknem słońce powoli chowało się za horyzontem, a niebo przybierało różowo-pomarańczowych barw. Z mojego okna widać było plażę. To wszystko tak pięknie wyglądało. Mogłam stać oparta o parapet i rozmarzona wpatrywać się w krajobraz.
- Piękny widok, prawda?-podskoczyłam słysząc za sobą czyjś głos. Gdy się odwróciłam, napotkałam wzrok przeszywających, a za razem hipnotyzujących, brązowych tęczówek.
- Tak, oczywiście. Co ty tutaj robisz, Luke? I jak tu wszedłeś?-nie spuszczałam wzroku z jego oczu.
- Przyszedłem pogadać - uśmiechnął się, a Jess zaczęła się do niego łasić.
- W porządku, poczekaj chwilę. Przebiorę się...-przerwał mi gestem ręki.
- To będzie krótka rozmowa, ponieważ trochę czas mnie goni.
- Więc słucham-oparłam się plecami o parapet i wpatrywałam wyczekująco w ciemnowłosego.
- Chciałbym cię jutro gdzieś zabrać, pokazać ci pewne miejsce-potarł ręką kark, spoglądając na mnie nie pewnie.
- Jasne, z chęcią.
- Więc do zobaczenia jutro, Joy-uśmiechnął się i przytulił na pożegnanie. To było... miłe. Tak, właśnie. Bardzo miłe. Aczkolwiek jestem idiotką godząc się na spotkanie z osobą, którą znam niespełna jeden dzień. Nie wiem dlaczego, ale Lucas budzi we mnie spore zaufanie. Ale ta rozmowa była...dziwna. Jak on w ogóle się tutaj dostał. Przeczesałam ręką włosy, głośno wzdychając.  Brawo idiotko, zgodziłaś się na spacer z obcym chłopakiem. Przystojnym, obcym chłopakiem. Nie istotne. Ale nie zapytałaś jak on tutaj wszedł. Jestem głupia. Tak, jesteś i gadasz ze swoją podświadomością.
 
 
***
No co ja wam mogę powiedzieć? WIELKI POWRÓT
miałam ten rozdział już napisany więc lecimy z tym wszystkim
blog będzie wolno pisany więc rozdziały będą pojawiać się gdy będę miała wenę
Do napisania
 
~Gossip Girl
 

niedziela, 15 lutego 2015

Chapter 4

Moje powieki wydawały się ciężkie. W lewej ręce czułam przeszywający ból. Od kiedy w niebie się czuje cokolwiek? Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła siebie. Byłam w jakimś pomieszczeniu, którego ściany były szare. Niebo to jakiś szary pokoik. W rogu pomieszczenia stał jakiś chłopak. Stał do mnie tyłem, ale można było zauważyć, że miał ciemne włosy i wydawał się być dobrze zbudowany. Podparłam się łokciami i próbowałam unieść, jednak zakończyło się to obolałą ręką i jęczeniem z bólu. Szatyn odwrócił się w moją stronę i podszedł do łóżka, siadając na jego skraju.
- Obudziłaś się, już myślałem nad tym czy nie dzwonić po lekarza-jego głęboki głos obijał mi się o uszy. Wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi, wręcz czarnymi oczami z lekkim uśmiechem.
- Miałam umrzeć-burknęłam.
- Widocznie nie taki los był ci pisany. Chodź, pomogę ci wstać-chwycił moją ręke tak delikatnie jakbym była z porcelany i lekko pociągnął w swoją stronę.
- Nie znam nawet twojego imienia, a ląduje w twoich ramionach.
- Lucas, a ty jesteś?-mówił, biorąc mnie na ręce.
- Jolene, ale wszyscy nazywają mnie Joy.
- Miło poznać, tylko szkoda, że w takich okolicznościach-zaśmiał się, schodząc po schodach ze mną na rękach.
- Postaw mnie, jestem zbyt ciężka-mruknęłam, próbując się wysfobodzić z jego uścisku.
- Jesteś lekka-odpowiedział z uśmiechem, sadzając przy blacie kuchennym- dlaczego próbowałaś się zabić? - Spojrzał na mnie badawczo, a ja spuściłam głowę. Nie rozumiem, dlaczego chciał o tym wiedzieć.
- Nie wydaje mi się, żeby cię to w ogóle interesowało. - mruknęłam i próbowałam wstać, ale od razu nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Przepraszam, ja... - zaczął niepewnie. - Po prostu chciałem wiedzieć. Nie każda dziewczyna zabija się z błahego powodu. Miał rację. Chciałam załatwić to raz na zawsze. Miałam dość tego ducha, niech wreszcie zniknie. Oczywiście, niby z nim rozmawiałam, ale chyba popadłam w paranoję. Schowałam twarz w dłoniach.
- Heej, jeżeli mi powiesz, to ci ulży - powiedział spokojnym głosem.
- Nie... to zbyt żałosne. Moje życie zmieniło się w tak krótkim czasie... nie nadążam nad tym. Jeszcze myślałam, że Brad... znaczy, mój przyjaciel mi pomoże, ale... on tak w to wszystko wierzy, że aż mam wrażenie, że jest nim z litości.
- Myślę, że wcale nie jest. - Usiadł obok mnie. - Joy, nie wybieraj najłatwiejszej drogi z możliwych. To nie jest dobry pomysł. Spojrzałam na niego, a ja w duchu się uśmiechnęłam. Może nie jest taki zły?
- Może masz rację...
- Lucas zawsze ma rację! - Powiedział, a ja wybuchłam śmiechem - może chcesz herbaty?-zmienił diametralnie temat.
- Może być-wzruszyłam ramionami, a chłopak zabrał się za parzenie napoju. Podparłam rękami brodę, obserwując jego poczynania. W ciszy krzątał się po kuchni, co jakiś czas nucąc jakąś melodię pod nosem. To było zadziwiające jak szybko potrafił zmienić trudny i dołujący temat w coś zupełnie lekkiego.
- Nie wpatruj się tak we mnie. Zrób zdjęcie, zostanie na dłużej i będziesz mogła oprawić w ramkę-zaśmiał się kładąc przede mną kubek z parującą jeszcze herbatą. Spuściłam głowę, czując, że moje policzki stają się czerwone jak burak.
- Dziękuję-bąknęłam, nadal nie podnosząc wzroku znad naczynia.
- Uroczo tak wyglądasz - założył mi za ucho niesforny kosmyk moich ciemnych włosów.
- Sprawiasz, że nie wiem co odpowiedzieć, to idiotyczne, nie sądzisz?
- Być może, a i twój telefon raczej nie będzie nadawał się już do jakiegokolwiek użytku - położył na blacie szczątki urządzenia, z którego co chwilę wylatywało odrobinę wody. Wygięłam usta w grymasie, biorąc kawałki plastiku do rąk. Czemu ja się dziwię? "Przeżył" upadek z mostu zupełnie jak jego właścicielka. Nadeszła cisza. Nie należałam do wygadanych osób, rozmawianie o moim problemach zdawało się żenujące. Czułam na sobie jego wzrok, który mnie krępował. Chciałam poruszyć palcem, może się uśmiechnąć, albo coś powiedzieć... w gardle wzrosła okropna gula, przez którą nie potrafiły się wydostać pytania, które chciałam zadać. Dlaczego mnie uratował? Gdzie jestem? I czy w ogóle tego chłopaka znam? Może z widzenia?
- Pewnie myślisz, dlaczego cię uratowałem? - odezwał się, a ja momentalnie zbladłam. O boże. Czyta mi w myślach, czy jak? Skinęłam głową, a on wziął głęboki oddech.
- Miałem przejść tak obojętnie? Miałbym poczucie winy do końca życia, więc wolałem cię uratować, niż widzieć twoje nazwisko na cmentarzu.
- Ale ja chciałam umrzeć. - westchnęłam ciężko.
- Z desperacji? Zamilkł. Posunął się za daleko. Och, Joy, czemu jesteś tak łatwowierna?
- Przepraszam, Joy, naprawdę - zaczął, kiedy widział, że nie jestem zadowolona z tej dociekliwości.
- Mógłbyś... proszę, zabierz mnie do domu - powiedziałam błagalnie.
- Wątpię, żebyś chciała w tym stanie wrócić do domu.
- Po prostu mnie odprowadź, czy wymagam zbyt wiele? Nie odezwał się więcej. Wziął mnie pod rękę i pomógł mi stanąć na nogach.
- Jak chcesz, Jolene - mruknął, a ja to zignorowałam.
 Byłam nieco przemoczona, moje trampki też, co za tym idzie nie było mi ani wygodnie, ani przyjemnie. Po chwili dołączył do mnie Lucas i wyszliśmy z jego posiadłości.
- Nie mieszkasz z rodzicami?-zaczęłam rozmowę, nie chcąc iść w ciszy absolutnej. Pomimo tego co miało miejsce chwilę wcześniej, chciałam z nim jakkolwiek porozmawiać, nawet o największej głupocie.
- Mieszkam z nimi, ale często ich nie ma.
- To tak jak ja-powiedziałam cicho. I na tym się zakończyła nasza rozmowa. Po części zaważyła na tym moja małomówność i dosyć krępująca atmosfera pomiędzy nami. Żadne z nas nie wiedziało co już powiedzieć, więc resztę drogi do mojego domu spędziliśmy w ciszy. Krępującej, a za razem denerwującej ciszy. Aż doszliśmy do mojego domu.
- Dziękuję, że się mną zająłeś. Bardzo to doceniam - chciałam jakoś rozluźnić sytuację.
- Do usług-zaśmiał się, czyli faktycznie w jakimś stopniu rozluźniłam tą głupią atmosferę - jutro wpadnę sprawdzić jak się czujesz.
- W porządku.
- Więc do zobaczenia-puścił do mnie oczko, a ja się uśmiechnęłam w jego stronę.
 Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi. Lucas był naprawdę miłą osobą, pomimo tego, że nie znam go długo, to już go lubię. Zrzuciłam buty i przeszłam do salonu, gdzie zastałam leżącą na kanapie Jess. Podeszłam do psa i pogłaskałam po pysku. Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam.
- Bradley? Co ty tutaj robisz?-zapytałam zdziwiona.
- Chcę porozmawiać.
 
***
I tym oto akcentem kończymy ten rozdzialik.
Dziękuję Kasi (Hopeless), która pomogła mi pisać ten nieszczęsny rozdział
Rozdział jak rozdział, pełno dramatów, nowych postaci etc
zostawiam go wam do oceny ;)
 
Lost In Stereo

 

sobota, 7 lutego 2015

Chapter 3

- Słuchaj słońce, co ci jest?-zapytał, podając mi kubek z herbatą, a następnie sam usiadł na kanapie tuż obok.
- Nic-burknęłam cicho, a on przysunął się do mnie i odebrał ode mnie naczynie. Odłożył go na stół, gdy ja bawiłam się swoimi palcami, nie podnosząc z nad nich wzroku.
- Spójrz na mnie- nie odpowiedziałam. Dwoma palcami podniósł mój podbródek, tak że wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy. To coś miało takie same oczy.
- Naprawdę wszystko jest w porządku.
- Wiem kiedy kłamiesz, Mała-nachylił się nade mną przymykając oczy. Był coraz bliżej, gdy nagle trzasnęło okno, a my odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Natychmiast wstałam i pobiegłam do łazienki, zamykając drzwi do niej na klucz. Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Zaczęłam krzyczeć, widząc napis na lustrze Nie rób tego. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Zbiegłam szybko na dół i rozejrzałam się po salonie
- Brad?! Bradley?!-krzyczałam, wchodząc do kuchni. Zostawił mnie. Mój najlepszy przyjaciel mnie zostawił. Samą z tym czymś. Usiadłam na podłodze i zaczęłam cicho łkać. On mi nie wierzył. Uważał, że jestem stuknięta. Myślałam, że on taki nie jest. Przetarłam rękoma twarz, rozmazując tym samym swój makijaż. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam tego pieprzonego ducha.
- To przez ciebie! Wszystko zniszczyłeś!-krzyczałam, zalewając się łzami jeszcze bardziej.
- Ja nic nie zrobiłem, sama jesteś sobie winna.
- Czemu ja cię słyszę w mojej głowie?
- Nie istotne pytanie-wzruszył ramionami, nadal przede mną stojąc.
- Mógłbyś się odczepić?-burknęłam, na co on pokręcił przecząco głową. Przeczesałam nerwowo włosy i spuściłam głowę. Podniosłam się z podłogi ruszyłam do swojej sypialni. Opadłam ciężko na łóżko i po omacku wzięłam z szafki telefon. Odblokowałam urządzenie, a moim oczom ukazała się tapeta. Ja i Bradley trzymający mnie na rękach, stojąc po kolana w fontannie. Widząc obrazek, lekko uniosłam kąciki ust ku górze, jednak po chwili przestałam się uśmiechać. Zaczęłam pisać wiadomość do bruneta.
 
Do: Brad
 Czemu wyszedłeś? :(
 
 Przez chwilę zastanawiałam się czy wysłać, jednak po krótkim sporze ze samą sobą, od niechcenia ją wysłałam. Czekałam. Mijały sekundy. Minuty. Zero jakiegokolwiek odzewu lub jakiejkolwiek oznaki życia. Wpatrywałam się tępo w sufit, nucąc pod nosem jakąś smutną melodię, aż z nostalgii wybudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerwałam się z łóżka i wzięłam do ręki telefon, który jak na złość się zawiesił. Wyłączyłam i włączyłam go ponownie.
- No dawaj-mruknęłam pod nosem, wpatrując się w ekran. Nareszcie! Działa. Wcisnęłam ikonkę koperty i zaczęłam przeglądać historię przychodzących wiadomości. Gdy zobaczyłam od kogo dostałam sms'a, łzy zaczęły mi ściekać po policzkach. Wiadomość była od Ellie. Mojej byłej przyjaciółki, która wyjechała trzy lata wcześniej bez jakiejkolwiek rozmowy. Do tej pory nie znam powodu jej wyjazdu.
 
Od: Ellie
 Wróciłam do Los Angeles. Chcesz się spotkać?
 
 W tej chwili nie to mnie nie obchodziło. Chciałam spotkać się, porozmawiać, wyjaśnić wszystko z Bradem. Wybrałam numer do bruneta. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty. Piąty. Szósty. Abonent czasowo niedostępny, proszę spróbować później. Dlaczego zostawił mnie akurat teraz gdy go najbardziej potrzebuje. Wzięłam z krzesła bluzę należącą do mojego przyjaciela i szybko ją na siebie narzuciłam, schodząc na dole piętro. Wyszłam z domu, nawet nie zamykając drzwi i biegiem ruszyłam w stronę jego domu. Nie zwracałam uwagi na to, że pada. Potrzebowałam tylko obecności bruneta. Poczucia bezpieczeństwa jakie mi dawał. Nagle obok mnie pojawił się ten duch.
- Możesz się odpieprzyć ode mnie?!-rzuciłam zirytowana. Zakładam, że wygląda to dosyć niecodziennie jak jakaś dziewczyna mówi do czegoś co rzekomo nie istnieje i nikt tego nie widzi poza nią.
- Biorąc pod uwagę to, że nadal tu jestem, to jak się domyślasz, nie mogę.
 Prychnęłam niezadowolona, słysząc to stwierdzenie w mojej głowie. To okropnie dziwnie brzmi. Słyszałam to w mojej głowie. Czuję się jakbym była jakaś psychiczna. Stanęłam przed drzwiami domu Brad'a i lekko zapukałam w nie kilkakrotnie. Otworzyła mi jego mama.
- Dzień dobry, jest Bradley?-wymusiłam lekki uśmiech.
- Nie, nie ma go. Wyszedł pół godziny temu z jakąś dziewczyną. Mam coś przekazać?-uśmiechnęła się do mnie ciepło, nie zważając na mój wygląd.
- Nie trzeba. Do widzenia-obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w stronę najbliższego mostu. Najbliższy był w parku obok mojej dzielnicy. Niewielki mostek, w miejscu do którego prawie nikt nie uczęszcza. Gdy doszłam na miejsce, oparłam się o belki, wpatrując się w ciemną toń wody pode mną. Wzięłam głęboki wdech i przełożyłam nogi za barierki. Nie chcę sprawiać więcej kłopotów. Nie chcę być postrzegana za dziwną. Nie chcę być zbędnym balastem dla mojej rodziny. Puściłam barierki, przechylając się do przodu. Skoczyłam.
 
***
Nikt mnie nie zabije za takie zakończenie, prawda?
 Kasia nie bij mnie, błagam
Ciąg dalszy nastąpi w następnym tygodniu
 
Lost In Stereo
 


 
 

niedziela, 1 lutego 2015

Chapter 2

- Panno Calder, jest pani tutaj z nami, czy odleciałaś na inną planetę?-z zamyślenia wyrwał mnie głos profesora.
- Słucham? Oczywiście, że wiem o czym rozmawiamy na lekcji-odparłam chcąc uniknąć konsekwencji, które wyniknęły by z mojego braku uwagi.
- Tak? Jakie zagadnienie właśnie zaczęliśmy?
- Emm, to jest...-przerwałam, bo ktoś odpowiedział za mnie.
- Zaczęliśmy trygonometrię-usłyszałam i gdy się odwróciłam, ujrzałam uśmiechającego się Bradley'a. Bezgłośnie powiedziałam "Dziękuję" i odwróciłam się do tablicy.
- Panie Simpson, nie oczekiwałem od pana odpowiedzi. Tym razem masz szczęście panienko-po klasie rozniósł się dźwięk dzwonka-Koniec lekcji, do zobaczenia za tydzień.
Wszyscy wybiegli z klasy jak w popłochu, a ja powoli pakowałam zeszyt do torby. Nagle poczułam, że ktoś oplata mnie w pasie i opiera podbródek o moje ramię.
- O kim tak myślałaś, że odpłynęłaś?
- Napewno nie o tobie, Brad-odwróciłam się do bruneta-dzięki, uratowałeś mi tyłek.
- Zawsze do usług-ukłonił się, po czym parsknął śmiechem. Pokręciłam głową i wyszłam z klasy, a chwilę później dogonił mnie mój przyjaciel. Skierowaliśmy się w stronę stołówki, chociaż przepchać się przez te zatłoczone korytarze, to nie lada wyzwanie. W tłumie zauważyłam blond czuprynę, która była dziwnie znajoma. Szybko zamrugałam, a jasnowłosego już tam nie było. Co to do cholery było?
- Też go widziałeś?-trąciłam brązowookiego w ramię, a ten spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Ale kogo? Joy, naprawdę popadasz w jakąś paranoję-pokręcił głową z dezaprobatą i pociągnął mnie w stronę jednego ze stołów, przy którym siedział jakiś chłopak. Znowu blondwłosy.
- Znajdźmy jakiś inny stolik, tam już ktoś siedzi-mruknęłam.
- Dziewczyno o czym ty mówisz? Tam jest pusto-wskazał dłonią na miejsce, w którym siedział chłopak. Spojrzałam w tamtą stronę. On nadal tam był. Co się ze mną do cholery dzieje?!
- Nieważne, idę do domu. Powiedz nauczycielom, że się źle czuję czy coś.
- Iść z tobą?-otoczył mnie ramieniem, a ja natychmiast wydarłam się z jego objęć.
- Chcę się przejść, pomyśleć, sama-podkreśliłam ostatnie słowo.
- Ale...-przerwałam mu ruchem ręki.
- Brad, nie mam pięciu lat. Wiem, że się martwisz, doceniam to, ale po prostu zrozum mnie.
- Jasne mała, jak coś to dzwoń-przytulił mnie i podszedł do któregoś ze stolików przy, którym siedzieli bodajże jego znajomi. Ruszyłam w stronę wyjścia, mijając po drodze kilka grupek dziewczyn z młodszych klas. Patrzyły na mnie jakbym była nie wiadomo kim. Nigdy nie zrozumiem ich toku myślenia. Wyszłam z budynku i ruszyłam w stronę domu, wpatrzona w swoje buty. Słysząc jakiś szelest podniosłam wzrok, ale nic nie zauważyłam, a raczej nikogo nie zauważyłam. Cholera, ja chyba popadam w paranoje. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Przystanęłam i otworzyłam sms'a.
 
Od: Brad
 Dotarłaś bezpiecznie? :)
 
Zaśmiałam się, czytając tą wiadomość. Szybko wystukałam odpowiedź i wysłałam.
 
Do: Brad
 Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś nadopiekuńczy słodziaku? Jeszcze idę, nie martw się, żyję.
 
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
 
Od: Brad
 Wspominałaś o tym może parę(naście) razy, ale no i tak mnie kochasz :* mam lekcje, wpadnę potem xx
 
Do: Brad
 Też cię kocham głupku xx
 
 Ten człowiek był tak pozytywny, że aż mnie tym zarażał i w jednej chwili nie przejmowałam się niczym oprócz tego co mówi. Ten idiota jest jak mój cień od kilku lat i nie potrafiłabym się z nim rozstać. Nagle zawiał wiatr, a pod moją nogę wpadła drobna karteczka. Podniosłam ją i rozgięłam. Na niej było zapisane dosyć krzywym i nieczytelnym pismem.
 
  Proszę, nie bój się mnie.
 
Kogo ja mam się do cholery nie bać? Ktokolwiek o to prosi, to nie jest dobry sposób. To na pewno nie są halucynacje. Pędem puściłam się w stronę domu, nerwowo rozglądając we wszystkie strony. W pewnym momencie gwałtownie się zatrzymałam. Na środku chodnika, na przeciwko mnie stał ten blondyn. Nic nie mówił, patrzył tylko na mnie swoimi smutnymi, ciemnymi oczami. Zmusiłam ciało do ruchu i zbliżyłam się do chłopaka, tak że znajdowałam się kilkanaście centymetrów od niego.
- Kim ty jesteś?-wyszeptałam, cały czas patrząc w jego oczy, które zdawały się być pozbawione tych tańczących iskierek radości. Nie otrzymałam odpowiedzi- proszę, powiedz kim jesteś.
 Ponownie cisza. Chciałam położyć dłoń na jego ramieniu, ale moja ręka przez niego dosłownie przenikła. Cofnęłam rękę i otworzyłam szeroko oczy. Chciałam krzyczeć, nie potrafiłam z siebie nic wydusić.
- Joy!-usłyszałam za sobą. To był Brad.
- Widzisz?! Nie kłamałam!-wskazywałam ręką na blondyna stojącego obok.
- Mała, tutaj naprawdę nikogo nie ma. Nie robię z ciebie kretynki, uwierz mi-objął mnie, a ja przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam. Zaciskałam rękę na jego koszulce, cicho płacząc.
- On tutaj był, stał-powtarzałam w kółko, a brunet głaskał mnie po plecach. Oderwałam głowę i spojrzałam w miejsce, gdzie była ta postać. Nadal tam stał, trzymał jakiś kawałek papieru. "Przepraszam". Przepraszasz za to, że przez ciebie mój przyjaciel bierze mnie za psycholkę? To jest jakieś nienormalne
 
***
Joy, Joy, Joy co ty masz z tą główką?
Co myślicie o tej sprawie?
Bo ja myślę, że Brad to taka urocza postać :3
Dodaje specjalnie jeszcze dzisiaj, z dedykacją dla Kasi i Roxy :*
Dobranoc i do zobaczenia za tydzień
 
Lost In Stereo

sobota, 31 stycznia 2015

Chapter 1

  Podparłam się na łokciach i rozejrzałam po pokoju. Wszystko było w absolutnym porządku. W legowisku, w rogu pomieszczenia spała Jess-mój pies, husky. Kolejny, głupi, nic nie znaczący sen. Taki sam jak wczorajszy. Cały czas ten sam blondyn. Opadłam znowu na poduszkę, głosno wzdychając. Po omacku znalazłam na półce obok łóżka mój telefon. Spojrzałam na godzinę. 3:47. Szybko wystukałam na klawiaturze numer mojego przyjaciela-Bradleya i zaczęłam pisać wiadomość.
 
Do: Brad
Ej słodziaku, śpisz?
 
Nacisnęłam wyślij. Minęło kilka minut, zero jakiegokolwiek odzewu ze strony chłopaka. Zsunęłam z siebie kołdrę i powędrowałam do okna. Zerknęłam na zewnątrz. Ulica pogrążona w ciemności, oświetlana wyłącznie słabym światłem księżyca. Usiadłam na parapecie, przykrywając swoje nogi kocem. Jess nadal spokojnie spała, nie zwracając uwagi na to, że przemieszczam się po sypialni. Trzymałam telefon w dłoni, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Nic. Pustka. Brak nowych wiadomości. Po pewnym czasie zaczęłam lekko przysypiać oparta twarzą o szybę, aż z półsnu wybudził mnie denerwujący dźwięk przychodzącej wiadomości. Przeciągnęłam palcem po ekranie, otwierając tym samym wiadomość.
 
Od: Brad
Ile razy ci mówiłem żebyś mnie tak nie nazywała? Znowu nie możesz spać? Co tym razem?
 
Czytając to miałam wrażenie jakby Bradley był już tak jakby znudzony moim ciągłym poddenerwowaniem. Wszystko przez ten ciągle powtarzający się sen. Cały czas mnie dręczy co ten sen może znaczyć . A mój przyjaciel musi mnie znosić. Od czasu do czasu nie sypiam przez całe noce, byleby tylko nie mieć tego przeklętego koszmaru. Jego widocznie to już zirytowało dostatecznie mocno.
 
Do: Brad
Przepraszam, już nie ważne. Dobranoc.
 
Odłożyłam telefon na bok, wcześniej go wyciszając. Przymknęłam oczy, pozwalając tym samym, aby Morfeusz zabrał mnie w swoje objęcia do krainy snu.
***
Poczułam na twarzy coś mokrego. Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam w lewo. Obok mnie siedziała, merdająca ogonem, Jess.
- I co, dziewczyno? Zadowolona?-zaśmiałam się, głaszcząc ją po pysku. Przeciągnęłam się lekko i stanęłam na równe nogi. Skoro obudziła mnie moja kochana psinka, to wychodzi na to, że moich rodziców nie ma. Tak jakby to była jakaś nowość. W duchu przewróciłam oczami i ruszyłam do kuchni. I faktycznie, w pomieszczeniu nikogo nie zastałam. Tylko na blacie kuchennym leżała biała kartka, na której starannym pismem widniała wiadomość
 
Joy,
Ja i twój tata pojechaliśmy na konferencje do Chicago. Wrócimy za tydzień. W szafce masz pieniądze, które powinny co wystarczyć na te siedem dni.
Do zobaczenie wkrótce,
        Mama
 
Przedarłam kartkę na pół i wyrzuciłam do kosza, stojącego nieopodal mnie. Usiadłam przy blacie na wysokim, metalowym, barowym krześle i podparłam twarz rękoma. Wpatrując się w okno, za którym świeciło słońce, ponownie zadręczałam się jednym pytaniem. Co ten sen do cholery znaczy? Nie wiem jak to racjonalnie wyjaśnić. Nagle po całym domu rozniósł się dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłam głowę w stronę wejścia i zaśmiałam się widząc Bradley'a, któremu wszystko z rąk wylatywało. Podeszłam do niego i ściągnęłam mu z ramienia torbę.
- Lepiej?-odsunęłam się o krok do tyłu.
- Tak, dzięki-obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów-czemu jesteś jeszcze w piżamie?
- Jess mnie dopiero obudziła. Rodziców znowu nie ma, więc ona mi dała do zrozumienia, że czas wstawać-uśmiechnęłam się lekko.
- To idź się ubrać, a ja zrobię śniadanie.
- Nie spalisz mi domu?-zachichotałam wchodząc po schodach.
- Być może!-odkrzyknął, gdy znajdowałam się już w moim pokoju. Zaśmiałam się po cichu i zabrałam za szukanie jakichkolwiek czystych ubrań. Potarłam ręką kark i podeszłam do szafy. Wygrzebałam z niej pierwsze lepsze czarne, wytarte jeansy i za dużą koszulkę. Możliwe, że należała do Brad'a wnioskując po rozmiarze. Trudno. Napewno się nie pogniewa. Szybko przebrałam się i przeczesałam dłonią włosy. Przejrzałam się jeszcze w lustrze i w tamtym momencie usłyszałam dźwięk bodajże upadającej patelni. Szybko zbiegłam po schodach, o mało co z nich nie spadając. Brałam głębokie wdechy, podparta rękoma o kolana. Spojrzałam w stronę kuchni. Na środku stał Bradley umorusany mąką z patelnią w ręku, a przy jego nodze leżała Jess, zlizująca z łap chyba ciasto na naleśniki.
- Waszą dwójkę zostawić samych, to jak skazywanie się na apokalipse-odebrałam od bruneta naczynie i odłożyłam je do zlewu- zjemy w szkole. Chodź, bo się spóźnimy.
Pobiegłam jeszcze do pokoju po plecak i wróciłam na dół. Chłopak siedział w salonie i głaskał psa, nucąc jakąś piosenkę pod nosem.
- Wstawaj, piosenkarko. No chyba, że chcesz się tłumaczyć Green'owi-mówiłam, zakładając na nogi znoszone, czarne converse. Mój przyjaciel natychmiast stawił się obok mnie i wyszliśmy do szkoły. Przez całą drogę rozmawialiśmy na różne, czasami idiotyczne tematy. W pewnym momencie, gwałtownie się zatrzymałam. Po drugiej stronie ulicy stał jakiś chłopak. Blondwłosy. Ubrany na czarno. Niemal identyczny jak ten z mojego snu. Patrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami.
- Idziesz?
- Brad, czy ty widzisz tego chłopaka? Patrzy na nas-zwróciła głowę w stronę bruneta. Ten zerknął szybko na miejsce, o którym mówiłam.
- Nikogo tam nie ma. Musiało ci się coś przywidzieć, Joy.
Szybko popatrzyłam w tamto miejsce. On tam nadal stał. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Czy ja mam jakieś halucynacje? Nagle blondwłosy rozpłynął się w powietrzu. Co się właśnie stało?
 
***
Zaczynamy na bogato.
Joy ma halucynacje? XD ja nic nie zdradzam.
Mam nadzieję, że wam się podoba ;)
Lost In Stereo

piątek, 30 stycznia 2015

Prolog

Z czasem człowiek wymięka, wiesz?
Przestaje się uśmiechać,
 ignoruje innych,
nie daje sobie pomóc,
przestaje komukolwiek ufać.
Zdaje sobie sprawę że coś jest nie tak, ale przed tym nie da się uciec...
 
*** 
Jak widzicie mam nowego bloga :)
Będą nowe schizy, nowe dramaty, miłostki bla bla bla
Miałam problem wymyślić prolog
Nie umiem ich pisać (FAIL ROKU)
Rozdział zacznę pisać jak skończę rozdział na "No Sound Without Silence"
Tymczasem ja się z wami żegnam
 
Lost In Stereo
(Mam nowy nick specjalnie z dedikejszyn dla moich dwóch pojebów-Roxy i Kasi :))