niedziela, 15 lutego 2015

Chapter 4

Moje powieki wydawały się ciężkie. W lewej ręce czułam przeszywający ból. Od kiedy w niebie się czuje cokolwiek? Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła siebie. Byłam w jakimś pomieszczeniu, którego ściany były szare. Niebo to jakiś szary pokoik. W rogu pomieszczenia stał jakiś chłopak. Stał do mnie tyłem, ale można było zauważyć, że miał ciemne włosy i wydawał się być dobrze zbudowany. Podparłam się łokciami i próbowałam unieść, jednak zakończyło się to obolałą ręką i jęczeniem z bólu. Szatyn odwrócił się w moją stronę i podszedł do łóżka, siadając na jego skraju.
- Obudziłaś się, już myślałem nad tym czy nie dzwonić po lekarza-jego głęboki głos obijał mi się o uszy. Wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi, wręcz czarnymi oczami z lekkim uśmiechem.
- Miałam umrzeć-burknęłam.
- Widocznie nie taki los był ci pisany. Chodź, pomogę ci wstać-chwycił moją ręke tak delikatnie jakbym była z porcelany i lekko pociągnął w swoją stronę.
- Nie znam nawet twojego imienia, a ląduje w twoich ramionach.
- Lucas, a ty jesteś?-mówił, biorąc mnie na ręce.
- Jolene, ale wszyscy nazywają mnie Joy.
- Miło poznać, tylko szkoda, że w takich okolicznościach-zaśmiał się, schodząc po schodach ze mną na rękach.
- Postaw mnie, jestem zbyt ciężka-mruknęłam, próbując się wysfobodzić z jego uścisku.
- Jesteś lekka-odpowiedział z uśmiechem, sadzając przy blacie kuchennym- dlaczego próbowałaś się zabić? - Spojrzał na mnie badawczo, a ja spuściłam głowę. Nie rozumiem, dlaczego chciał o tym wiedzieć.
- Nie wydaje mi się, żeby cię to w ogóle interesowało. - mruknęłam i próbowałam wstać, ale od razu nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Przepraszam, ja... - zaczął niepewnie. - Po prostu chciałem wiedzieć. Nie każda dziewczyna zabija się z błahego powodu. Miał rację. Chciałam załatwić to raz na zawsze. Miałam dość tego ducha, niech wreszcie zniknie. Oczywiście, niby z nim rozmawiałam, ale chyba popadłam w paranoję. Schowałam twarz w dłoniach.
- Heej, jeżeli mi powiesz, to ci ulży - powiedział spokojnym głosem.
- Nie... to zbyt żałosne. Moje życie zmieniło się w tak krótkim czasie... nie nadążam nad tym. Jeszcze myślałam, że Brad... znaczy, mój przyjaciel mi pomoże, ale... on tak w to wszystko wierzy, że aż mam wrażenie, że jest nim z litości.
- Myślę, że wcale nie jest. - Usiadł obok mnie. - Joy, nie wybieraj najłatwiejszej drogi z możliwych. To nie jest dobry pomysł. Spojrzałam na niego, a ja w duchu się uśmiechnęłam. Może nie jest taki zły?
- Może masz rację...
- Lucas zawsze ma rację! - Powiedział, a ja wybuchłam śmiechem - może chcesz herbaty?-zmienił diametralnie temat.
- Może być-wzruszyłam ramionami, a chłopak zabrał się za parzenie napoju. Podparłam rękami brodę, obserwując jego poczynania. W ciszy krzątał się po kuchni, co jakiś czas nucąc jakąś melodię pod nosem. To było zadziwiające jak szybko potrafił zmienić trudny i dołujący temat w coś zupełnie lekkiego.
- Nie wpatruj się tak we mnie. Zrób zdjęcie, zostanie na dłużej i będziesz mogła oprawić w ramkę-zaśmiał się kładąc przede mną kubek z parującą jeszcze herbatą. Spuściłam głowę, czując, że moje policzki stają się czerwone jak burak.
- Dziękuję-bąknęłam, nadal nie podnosząc wzroku znad naczynia.
- Uroczo tak wyglądasz - założył mi za ucho niesforny kosmyk moich ciemnych włosów.
- Sprawiasz, że nie wiem co odpowiedzieć, to idiotyczne, nie sądzisz?
- Być może, a i twój telefon raczej nie będzie nadawał się już do jakiegokolwiek użytku - położył na blacie szczątki urządzenia, z którego co chwilę wylatywało odrobinę wody. Wygięłam usta w grymasie, biorąc kawałki plastiku do rąk. Czemu ja się dziwię? "Przeżył" upadek z mostu zupełnie jak jego właścicielka. Nadeszła cisza. Nie należałam do wygadanych osób, rozmawianie o moim problemach zdawało się żenujące. Czułam na sobie jego wzrok, który mnie krępował. Chciałam poruszyć palcem, może się uśmiechnąć, albo coś powiedzieć... w gardle wzrosła okropna gula, przez którą nie potrafiły się wydostać pytania, które chciałam zadać. Dlaczego mnie uratował? Gdzie jestem? I czy w ogóle tego chłopaka znam? Może z widzenia?
- Pewnie myślisz, dlaczego cię uratowałem? - odezwał się, a ja momentalnie zbladłam. O boże. Czyta mi w myślach, czy jak? Skinęłam głową, a on wziął głęboki oddech.
- Miałem przejść tak obojętnie? Miałbym poczucie winy do końca życia, więc wolałem cię uratować, niż widzieć twoje nazwisko na cmentarzu.
- Ale ja chciałam umrzeć. - westchnęłam ciężko.
- Z desperacji? Zamilkł. Posunął się za daleko. Och, Joy, czemu jesteś tak łatwowierna?
- Przepraszam, Joy, naprawdę - zaczął, kiedy widział, że nie jestem zadowolona z tej dociekliwości.
- Mógłbyś... proszę, zabierz mnie do domu - powiedziałam błagalnie.
- Wątpię, żebyś chciała w tym stanie wrócić do domu.
- Po prostu mnie odprowadź, czy wymagam zbyt wiele? Nie odezwał się więcej. Wziął mnie pod rękę i pomógł mi stanąć na nogach.
- Jak chcesz, Jolene - mruknął, a ja to zignorowałam.
 Byłam nieco przemoczona, moje trampki też, co za tym idzie nie było mi ani wygodnie, ani przyjemnie. Po chwili dołączył do mnie Lucas i wyszliśmy z jego posiadłości.
- Nie mieszkasz z rodzicami?-zaczęłam rozmowę, nie chcąc iść w ciszy absolutnej. Pomimo tego co miało miejsce chwilę wcześniej, chciałam z nim jakkolwiek porozmawiać, nawet o największej głupocie.
- Mieszkam z nimi, ale często ich nie ma.
- To tak jak ja-powiedziałam cicho. I na tym się zakończyła nasza rozmowa. Po części zaważyła na tym moja małomówność i dosyć krępująca atmosfera pomiędzy nami. Żadne z nas nie wiedziało co już powiedzieć, więc resztę drogi do mojego domu spędziliśmy w ciszy. Krępującej, a za razem denerwującej ciszy. Aż doszliśmy do mojego domu.
- Dziękuję, że się mną zająłeś. Bardzo to doceniam - chciałam jakoś rozluźnić sytuację.
- Do usług-zaśmiał się, czyli faktycznie w jakimś stopniu rozluźniłam tą głupią atmosferę - jutro wpadnę sprawdzić jak się czujesz.
- W porządku.
- Więc do zobaczenia-puścił do mnie oczko, a ja się uśmiechnęłam w jego stronę.
 Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi. Lucas był naprawdę miłą osobą, pomimo tego, że nie znam go długo, to już go lubię. Zrzuciłam buty i przeszłam do salonu, gdzie zastałam leżącą na kanapie Jess. Podeszłam do psa i pogłaskałam po pysku. Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam.
- Bradley? Co ty tutaj robisz?-zapytałam zdziwiona.
- Chcę porozmawiać.
 
***
I tym oto akcentem kończymy ten rozdzialik.
Dziękuję Kasi (Hopeless), która pomogła mi pisać ten nieszczęsny rozdział
Rozdział jak rozdział, pełno dramatów, nowych postaci etc
zostawiam go wam do oceny ;)
 
Lost In Stereo

 

1 komentarz: